Lifestyle blog

Poród – czy można go przegapić?

Poród – to wydarzenie, które dla każdej kobiety staje się wyjątkowym momentem, pełnym emocji, oczekiwań i napięcia. To chwila, która odmienia życie i wprowadza nas w nową, niezwykłą rzeczywistość macierzyństwa. Ale co się dzieje, gdy poród nie przebiega tak, jak się spodziewaliśmy? Co się dzieje, gdy sam moment narodzin dziecka staje się chaotyczny, pełen niespodzianek i zaskoczeń? Oto moja historia, a także refleksje na temat znaczenia właściwej opieki medycznej i roli pacjenta w procesie narodzin dziecka.

Ciąża

Moja druga ciąża nie różniła się znacząco od pierwszej. W obu przypadkach cierpiałam na mdłości przez pierwsze trzy miesiące, ale potem czułam się stosunkowo dobrze przez resztę czasu. Od siódmego miesiąca w obu ciążach musiałam nosić pessar, ponieważ zaczęło się rozwierać, co groziło przedwczesnym porodem. Zakładając, że przebieg obu ciąż był identyczny, spodziewałam się, że i poród będzie podobny. Oczekiwałam długiego, bolesnego porodu, który będzie konieczne wywołać lekami. W pierwszej ciąży bałam się, czy nie przegapię początku porodu, ale w drugiej już nie miałam takich obaw.

Ciąża i ginekolog

Chciałam mieć pewność, że podczas każdej wizyty zostanę poddana badaniom ultrasonograficznym i będę należycie zadbana. Teraz, patrząc wstecz, wcale nie żałuję wydanych pieniędzy. Jestem wdzięczna za to, że cała ciąża minęła pod opieką wysokiej jakości. Po porodzie uświadomiłam sobie, że inwestycja w prywatną opiekę medyczną była słuszna, gdyż nie płacąc odpowiedniej kwoty można trafić na niesprawdzonego specjalistę – mimo prywatnej opieki, niestety doświadczyłam też spotkań na NFZ.

Badania i poród

Na kilka tygodni przed porodem lekarz powiedział mi niestety, że akurat w dniu mojego planowanego rozwiązania ma zaplanowaną konferencję. Wybrałam więc jeden z najbardziej renomowanych szpitali w Poznaniu, więc miałam pewność, czego mogę się spodziewać. Pierwszy poród, mimo że był długi i bolesny, wspominam całkiem dobrze, głównie dzięki pomocy personelu medycznego, który był bardzo pomocny. Dzięki ich zaangażowaniu wiedziałam, że niemożliwe jest przegapić moment porodu. Spodziewałam się, że tym razem będzie podobnie.

Umówiłam się z jedną z położnych pracujących u mojego lekarza, że zgłoszę się na kontrolne badanie KTG po terminie, już przygotowana do porodu. Jednakże, zaskoczyło mnie, gdy dotarłam do Izby Przyjęć i poprosiłam o wykonanie badania. Uprzejma Pani skierowała mnie do gabinetów przyszpitalnych, twierdząc, że „tam się to robi”. Pomimo zdziwienia, postanowiłam nie kwestionować tego w poczekalni pełnej pacjentów. Pomyślałam, że być może coś się zmieniło od mojej ostatniej wizyty, zwłaszcza że przyszłam „z ulicy”, bez skierowania.

Od drzwi do drzwi

Idąc wolnym krokiem zacząłem szukać tych gabinetów. Dla kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży chodzenie i szukanie czegokolwiek jest naprawdę męczące – w końcu jakaś dobra dusza mnie pokierowała. Wychodząc z windy, mój wzrok padł na nie rzadki widok w polskich szpitalach i przychodniach – pełno ludzi, kobiet, mężczyzn i dzieci…

No cóż, pomyślałem, jak mus, to mus… Kieruję się do recepcji, opowiadam o co chodzi. Uprzejma Pani skierowała mnie do odpowiedniego gabinetu. Wchodzę, ale tam dowiaduję się, że muszę udać się na drugi koniec przychodni do pokoju pielęgniarek. Po co? Aby zapytać, czy mogę mieć wykonane badanie i czy będzie dostępny jakiś lekarz, który może mnie obejrzeć. Pukam, wchodzę, witam się i czekam – ale wydawało się, że byłem zupełnie niewidoczna. Miłe Panie jakby mnie w ogóle nie zauważyły.

Pacjentka której nie widać

Jedna z pań rozmawiała przez telefon, a druga jej wtórowała, co jakiś czas dodając swoje trzy grosze. Rozmawiały o sałatce z ogórków – już nie pamiętam dokładnie, ale absolutnie im nie przeszkadzałam. Po odłożeniu telefonu, nadal byłam niezauważalna – bo Panie skupiły się na komentowaniu zakończonej właśnie rozmowy. No cóż, pomyślałam, że może faktycznie mnie nie widzą. Jeszcze raz głośno i wyraźnie powiedziałam „dzień dobry”, no i wreszcie któraś spojrzała w moją stronę. Nie było żadnego „dzień dobry”, „słucham” ani nawet jakiegoś grzecznościowego zwrotu, od razu zapytała „o co chodzi”. Powiedziałam więc kolejny raz, że jestem po terminie i chcę w końcu to badanie. Na to pielęgniarka odpowiedziała, że tutaj kobiety czekają na wizyty po kilka tygodni. A ja tak po prostu z ulicy przychodzę i chcę, żeby mnie zbadali. Coś nawet wspomniała o tym, że powinnam zapłacić za to KTG. W końcu, wspaniałomyślnie, powiedziała, że mam iść na to badanie, ale nie wie, czy jakiś lekarz mnie zobaczy. Podobno była to już późna godzina (10 rano), a lekarze mają swoich pacjentów.
No więc idę znowu do gabinetu, dostaję numerki i czekam. Zajęło to kilkanaście minut, muszę przyznać, że nawet nie tak długo. Po badaniu już z wynikiem znowu udaję się do „miłej” Pani z pokoju pielęgniarek. Kazała mi czekać, aż lekarz mnie zawoła. Nie pamiętam ile czasu tam siedziałam – może dwie godziny – może krócej, może trochę dłużej – w każdym razie, dla mnie jako dla kobiety ciężarnej, był to naprawdę długi czas.

Przebieg wizyty

Oczywiście nikt nie raczył mnie poinstruować, co mam dalej robić. Wyszła Pani przede mną, więc wchodzę, a tam pokój, w którym można się przebrać, i informacja, że m.in. należy umyć się przed badaniem. Całkiem fajnie pomyślane, szkoda tylko, że nikt mi nie powiedział, że tam są dwa takie pokoiki; gdybym to wiedziała wcześniej, mogłabym się przygotować jak należy. Zapukałam do gabinetu i wchodzę, w bieliźnie, bo jakoś tak bez tego wydawało mi się to dziwne. Całkiem młoda Pani doktor, jakoś niespecjalnie wykazywała zainteresowanie, po co przychodzę. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to jest lekarz, bo przyjmowała w swoim codziennym stroju i w butach na obcasie. Wyglądało jakby była tam tylko „przelotem”.

Badanie ginekologiczne

Opowiedziałam, że jestem po terminie i chcę sprawdzić, czy z dzieckiem wszystko jest w porządku. Jednak Pani doktor przerwała moje wywody i kazała mi usiąść na fotelu. Nawet nie interesowało ją to, że dwa tygodnie wcześniej miałam ponad 2,5 cm rozwarcia. Wykonała mi badanie USG dopochwowo, stwierdzając, że „szyjka jest jeszcze długa” i że „nie zanosi się dzisiaj na poród, może jutro”. Gdy zapytałam, jakie mam rozwarcie, odpowiedziała tylko o szyjce – nawet nie sprawdziła rozwarcia. Nie skomentowała też wyniku KTG, chociaż kobieta, która wykonywała badanie, zauważyła, że są jakieś skurcze. Dla mnie to badanie nie było wykonane prawidłowo, ale co ja tam mogę wiedzieć.

Niemiłe pożegnanie

Nie zdążyłam o nic więcej zapytać, bo Pani doktor głośno zawołała „następna osoba, proszę”, dając mi do zrozumienia, że wizyta dobiegła końca. Dodatkowo tylko dodała, że nie widzi powodów, aby skierować mnie do szpitala, i że mam przyjść za tydzień – jeśli nie urodzę.

W sumie, trochę byłam zaskoczona tą całą wizytą. Ponieważ moi rodzice mieszkają blisko, poszłam opowiedzieć im o tej „super” wizycie. Stwierdziliśmy z mężem, że skoro Pani doktor nie widziała żadnych powodów do niepokoju, to na pewno wszystko jest w porządku. Postanowiliśmy, że za trzy dni pojadę znowu na KTG.

Dzień jak co dzień

O 14 odebrałam córkę z przedszkola, i pospacerowaliśmy chwilę po dworze – pogoda była śliczna. W domu, około 16, zaczęłam się źle czuć, bolał mnie brzuch, ale nie odczuwałam specjalnych skurczy; było mi słabo i chciało mi się spać. Pomyślałam, że to był po prostu ciężki dzień. Postanowiłam wziąć prysznic i położyć się, ale niestety ból się nasilał – około 16:30 stwierdziłam, że chyba trzeba jechać do szpitala.

W aucie już byłam pewna, że to się zaczęło, że ten ból to jednak skurcze, bo nagle zaczęłam czuć się tak jak podczas porodu mojej córki Marysi, kilka chwil przed jej pojawieniem się na świecie. W sumie bałam się, bo o tej godzinie przejechanie przez Poznań nie było łatwe.

Akcja porodowa i sam poród

Dojechaliśmy o dziwo dość szybko, mąż złamał chyba większość przepisów drogowych. Weszłam na Izby Przyjęć i powiedziałam, że rodzę, a tam grad pytań. W końcu chyba zobaczyli, że ja nie przesadzam, i zawołali lekarzy, którzy zaprowadzili mnie do jakiegoś gabinetu. A tam – rozwarcie na 10 cm i akcja porodowa w pełni. Szczęśliwie trafiłam na porodówkę, gdzie przebili mi pęcherz płodowy, a co się okazało? Wody były zielone!

Po przebiciu pęcherza, oczywiście od razu znalazło się koło mnie kilkanaście osób. Mierzyli tętno dziecka, zaczęli badać i od razu kazali przeć. Julka urodziła się szybciutko (16:57). Dostała 9 punktów w pierwszej minucie życia – bo miała podobno zły kolor skóry. W kolejnych minutach było już 10 punktów. Pytali mnie, dlaczego tak późno przyjechałam? Gdy im powiedziałam, że byłam tam rano i miałam badania robione, nie chcieli wierzyć.

Poród i pacjentka widmo

Oczywiście, w szpitalu nigdzie nie było odnotowane, że osoba taka jak ja zjawiła się rano na izbie.

Tak się zastanawiam, gdyby akcja porodowa się nie rozpoczęła samoistnie i poszłabym za tydzień, jak kazała Pani doktor, to jak by to wszystko wyglądało? Ja się nie znam na tym wszystkim, nie jestem lekarzem. Wydaje mi się jednak, że skoro dziecko wydaliło smółkę, to nie powinno w niej przebywać jeszcze tydzień. Gdyby ginekolog wykonała badanie USG prawidłowo, to chyba coś by było widać, że porób jest blisko. Zastanawia mnie fakt, dlaczego Pani doktor, która mnie badała po 12, nie zauważyła, że coś się dzieje, skoro ja o 16:57 urodziłam córkę? To dla mnie niedorzeczne, jak ginekolog może nie zauważyć rozpoczynającego się porodu. Myślę sobie, że skoro Pani doktor nie zauważyła, że „coś się dzieje”, to być może zasugerowałam się tym, co ona mówiła, i przegapiłam jakieś pierwsze objawy porodu.

Jak przegapić poród

Szłam do lekarza z nastawieniem, że to jest właśnie ten dzień, że właśnie tego dnia urodzę. Uszykowana z torbą, z dokumentami, ze wszystkim, co może mi być potrzebne, chciałam, aby Pani doktor jako fachowiec mnie dokładnie obejrzała i zbadała. Nie chciałam byc potraktowana jak kolejny przypadek, który trzeba szybko załatwić. Od wyjazdu z domu do samego rozwiązania minęło dokładnie 27 minut – cieszę się, że nie urodziłam w samochodzie, bo i taką ewentualność po drodze na porodówkę braliśmy pod uwagę.
przegapić poród
Ja prawie przegapiłam swój poród, bo spodziewałam się tego, co za pierwszym razem. Czego? Skurczy najpierw nieregularnych, a potem co 7,5 i 3 minuty, a okazało się, że od razu skurcze były co 3 minuty. Cieszę się, że zdążyłam na czas do szpitala i urodziłam zdrową córkę. Nie chcę nawet myśleć, jakby ta historia się zakończyła, gdyby poród się nie rozpoczął. Pani doktor, która mnie przyjęła, powinna chyba udać się na jakieś szkolenie, ale nie tylko z pracy zawodowej. Powinna nauczyć się też ludzkiego traktowania pacjentów. Przydałoby się też trochę empatii – w stosunku do kobiet – bo najwyraźniej to wszystko u niej strasznie kuleje. Zresztą, dokładnie to samo stwierdził mój ginekolog, któremu opowiedziałam całą historię.

Poród i jego objawy

Przestałam się już śmiać z pytań młodych przyszłych mam, które pytają, czy można przegapić poród – ja prawie przegapiłam – lekarka też – więc skąd taka pierworódka ma wiedzieć, kiedy się zaczyna? Zwykle są jakieś symptomy, piszę „zwykle” – bo u mnie ich nie było. Piszę to wszystko, żebyście nie dali się potraktować tak, jak mnie potraktowano. Nie pozwólcie się zbywać i domagajcie się wszystkiego, co Wam się należy. Bo w końcu na coś płacimy te wszystkie składki, a kiedy przychodzi co do czego, nawet nie możemy tego w 100% wykorzystać.

A to mama i Julcia – jakąś godzinkę po porodzie.

Mama i Julka po porodzie

 Moja Juleńka – cała i zdrowa ze swoim ulubionym smoczkiem

Julia po porodzie
przegapić poród
przegapić poród
Czy myślicie, że można przegapić poród? Napiszcie proszę o Waszych doświadczenia z tego wyjątkowego dnia.